Nuda i ziew.
Rano pojechałam do okulisty. Okulistę znalazłam polską, jak miło. Zawsze to inaczej, człowiek się może wreszcie wypowiedzieć, a że trafiłam na tak samo małomówną, to siedziałam w gabinecie półtorej godziny z przerwą na badanie nerwu oka.
Pani doktor zbadała mi oczy dokładnie, ja wywracałam nimi tylko wtedy, kiedy koniecznie chciała mi przytrzymać powieki, chyba nie zna siły odruchowego ich zamykania. Na szczęście dzięki opanowaniu i współpracy pacjentki udało się nawet zmierzyć ciśnienie, bez dmuchania w gałki, bo okazuje się, że gdybym miała wirusa, możnaby go takim podmuchem rozwiać po całym gabinecie. Tym lepiej dla mnie, przytknęła mi tylko w zamian taką skuwkę do oka, oddychać, oddychać, nie mrugać, nie uciekać. Coś jak gastroskopia, jak pacjent współpracuje, to po 20 sekundach jest po zawodach.
Oczy jak na siebie mam w świetnej kondycji, widzenie w lewym oku 50% (bardzo dużo jak na statystę, bo operuję głównie prawym, lewe słabizna), w prawym 120% (nie śmiać się, max jest 160%, dopytałam! :)). Dostałam dodatkową ćwiartkę na prawe oko, bo ostatnio już sobie produkowałam zmarszczki usiłując coś z daleka odczytać. Zostałam też wysłana do kolejnego aparatu po badanie nerwu wzrokowego, bo coś się pani doktor nie podobało w dnie prawego oka. A prawe silniejsze, to nim właściwie widzę, warto, by było w formie jak najdłużej.
Rany, jakie teraz są kosmiczne technologie! Pierwszy raz u okulisty byłam mając niecałe 2,5 roku, na początku lat ’80, więc mam porównanie. Najbardziej z tamtego okresu pamiętam okropną okulistę na Tochtermanna, która na mnie krzyczała! Była bardzo niemiła i bałam się jej i nie lubiłam tych wizyt. Musiała być naprawdę bez podejścia do nieletnich pacjentów, skoro takie małe dziecko ją sobie zapamiętało.
Wracając do technologii, to popatrzyłam w parę maszyn do oczu i potem wszystko, te nerwy wzrokowe też, oglądałam na monitorze. Czad! I plamkę żółtą widziałam, w normie jest. 5% ryzyka jaskry mam w prawym oku, do obserwacji – za rok trzeba powtórzyć badanie, będzie materiał porównawczy, będzie wiadomo, czy postępuje i jak szybko.
A dobieranie okularów! Jeszcze do tej pory w gabinetach są te takie ciężkie metalowe oprawki, w które okulista wkłada szkiełka i pyta: tak lepiej? czy tak lepiej? A człowiek nigdy nie wie, jak lepiej, bo po drodze zdążył już zapomnieć, czy w tych pierwszych szkłach było lepiej. A teraz podjeżdża maszyna, taki nietoperz, patrzy się przez okrągłe szybki, a okulista w komputerze zmienia wartości szkieł. Jest o niebo szybciej, no i wreszcie wiem, czy tak lepiej. Śmiejcie się, ale dla mnie to była zawsze ta stresująca część wizyty. A teraz bajka.
Jako że od czasu do czasu słyszę od rodzicielki, że zoperowałabyś sobie te oczy, to byś nie musiała nosić okularów, zapytałam, czy hipotetycznie w przypadku mojej wady wzroku jest szansa na polepszenie stanu lewego oka. W razie gdyby prawe oślepło od jaskry, tfu odpukać, to lewe słabiutkie jest, tak naprawdę potrzebuję go tylko do panoramy i zobaczenia czegoś kątem oka, cały ciężar pracy spada na prawe. I otóż okulista odpowiedziała, że nie ma takiej możliwości, bo w moim przypadku wada wynika z uwaga uwaga niedorozwoju mózgu :D, czyli w prawej półkuli fragment odpowiadający za widzenie nie wykształcił się jak należy i nic się z tym nie da zrobić. Niczego to nie zmieniło w moim podejściu do okularów, które są dla mnie jak ręka albo noga, są integralną częścią mnie, noszę je od niemal 40 lat, jak to nagle bez?? A poza tym dawać sobie babrać w oczach i fundować organizmowi narkozę? Dziękuję, postoję.
Oraz mój niedorozwój może być niestety dziedziczny, więc młody już za stary (tzn sam powie, że źle widzi), ale młodą należy zaprowadzić do optometrysty. Nie pytajcie, czym się różni optometrysta od okulisty, czytam te definicje w internecie i jak dla mnie to to samo, no ale najpierw kazała do optometrysty, a jak ten uzna, że trzeba do okulisty, to wtedy do okulisty. Spoko, dzieci mają złoty pakiet w ubezpieczalni, możemy i do optometrysty. Oraz ku pamięci przyszłych pokoleń, jak się jakieś następne urodzi w rodzinie, też w okolicach przedszkola trzeba sprawdzić.
Wróciłam od okulisty, wrzuciłyśmy z Idą coś na ruszt i poszłyśmy do fryzjera. Sąsiadka polecała, że ona tam swoje dziatki prowadzi, obcięte jak widać, dwie dychy od głowy. Zapisałam i moją.
Wiecie co, człowiekowi to się naprawdę już poprzewracało w głowie, bo jak zobaczyłam podkładkę dla pięciolatki pełną obciętych krótkich włosków poprzednich nieletnich klientów, to zdębiałam. Do tego płaszcz na ubranie czyli dosłownie płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem, z plastiku jak worek na śmieci. Czarny. Rany. No ale dobrze, już przynajmniej mam swoją opinię na temat tego ekhm salonu. Fryzjerka rozczesała włosy, obcięła na sucho, pięć minut i z głowy. Trzeba przyznać, jak wieczorem umyłam młodej włosy i rozczesałam, były prościutkie i rzeczywiście dobrze obcięte, więc szacun dla pani, bo Ida ma falowane włosy i już widzę, jaki będzie miała w dorosłości meksyk ze znalezieniem dobrej fryzjerki do kręconych.
Po fryzjerze weszłam do domu i zapłakałam. Zadzwoniłam do serwisu, do którego zaniosłam mopa, po tym, jak wtyczka zaczęła puszczać fajerwerki, a do święta państwowego jeszcze miesiąc. Wymienić wtyczkę, co to za filozofia, dwa dni i odbiorę. Zadzwoniłam więc, bo po tygodniu cisza i nie wiem, może im źle podyktowałam numer telefonu? Okazało się, że nie, wszystko jest dobrze, ale mopa dostanę nowego, od hoovera przyjedzie, więc to jeszcze potrwa i proszą o jeszcze trochę cierpliwości. Zatem zapłakałam, bo podłoga już się tak lepiła, że przyciąganie ziemskie było kompletnie niepotrzebne. Trudno, wyciągnę wiadro i umyję tak tradycyjnie i staroświecko, mopem z wiaderkiem. Wiaderko jest. Po kij od mopa idę do piwnicy; miał być uchwytem dla biegającego za rowerkiem tatusia, na szczęście dziecko ogarnęło rowerek bez kija, za to z koleżanką z osiedla. Szczotka od mopa, gdzie jest? Możliwe, że chyba mi wpadła za suszarkę, mamo… No dobra synu, wskakuj na drabinę i sprawdzaj, może gdzieś sięgniesz (albowiem suszarka to waschturm czyli wieża pralka + suszarka. Waży to 100 kilo i nie przesuniesz, a obok, na styk do ściany jest regał na te wszystkie domestosy, musiałabym go demontować, żeby podejść do waschturmu z boku, a nie od góry. Zresztą od góry to młody, długi jest, długie ma ręce, niech próbuje). Otóż młody nie sięgnął, wpadło za głęboko, on się spieszył na autobus do fryzjera, machnęłam ręką. Wyciągnęłam takiego płaskiego mopa, który służy mi właściwie tylko do zamiatania. Nie da się on wyżąć, trzeba zdejmować ten ręczniczek i go wyżymać, wyżęłam raz, na początku, a potem tylko moczyłam raz z jednej strony, raz z drugiej. Wody na podłodze tyle, że pół godziny schło. Nie to, co mop parowy, który zostawia cieniutki filtr i można nim bez obaw oblecieć wszystkie panele.
Zmachałam się i chętnie bym padła, ale zanim ja, to padła zmywarka, więc wyciągnęłam z niej wszystko i umyłam tak zwyczajnie, analogowo. Gdy już wszystko umyłam, ze zmywarką włącznie, no bo wstyd, przyjdzie mechanik, a tam keczup, sosy i inne wspomnienia naszego menu, zatem gdy już umyłam, postanowiłam zrobić dwa eksperymenty. Pierwszy polegał na tym, że wlałam do zmywarki wody. Patrzę – stoi. Znaczy, zatkaliśmy odpływ, panowie gardzą dokładnym sprzątaniem z talerzy, no i proszę, mają za swoje, ciekawe, ile wyniesie naprawa, tak się ładnie nakręcałam, jednocześnie wybierając kubeczkiem burą wodę z filtra. Drugi eksperyment polegał zaś na tym, że a szlag! zamknęłam zmywarkę. Gdyż albowiem tak w ogóle to mrugało jej światełko jednego programu i za nic nie chciało się wyłączyć, nawet korki mu nie dały rady. A mrugało, bo jak się już po umyciu wszystkiego w rękach okazało, zmywarka została otwarta przed zakończeniem pracy, już na suszeniu, i ona mrugała, bo koniecznie chciała pełen program dokończyć. Dwie minuty po zamknięciu jej oraz dwie minuty po umyciu przeze mnie wagona naczyń, zmywarka wciągnęła wodę, zrobiła piii piii piii i oznajmiła, że na dzisiaj skończyła już pracę. No dzięki.
Gdzieś w międzyczasie machnęłam jeszcze łazienkę i prasowanie, ale za to jutro mogę się pobyczyć, ile chcę. Czyli do jakiejś ósmej, kiedy to wstanie Ida, zaraz potem listonosz pewnie przyniesie karty do głosowania, więc trzeba będzie wypełnić i czym prędzej odesłać.
I tak to proszę państwa. Do południa miałam dzień kosmiczno-technologiczny, po południu analogowo-mechaniczny. Taka refleksja na piątek wieczór.
Na uszach moje najnowsze odkrycie, Daria Zawiałow. Malinowy chruśniak leci w kółko. Oraz dzisiejszy singiel Rojka też czad, słowa zupełnie inne niż w albumie, gościnnie Taco i tylko młodzież rozczarowana, że go nie ma w teledysku.
WSZYSTKICH NAS CZEKA TO SAMO – CHUJOWY HIP HOP. Uwielbiam :D.