Nie jesteśmy gorsi, też mamy długie weekendy. Tydzień temu w czwartek było Wniebowstąpienie, a w najbliższy poniedziałek będzie Poniedziałek Po Zielonych Świątkach. Zatem po Wniebowstąpieniu w piątek bardzo intensywnie pracowałam całe półtorej godziny z poranka, a popołudnie miałam wolne, bo szefowa ochoczo podpisała wszystkim urlopy, a potem się okazało, że w sobotę nie ma kto wpuścić klienta do mieszkania tymczasowego. A po 22h lotu z Malezji klient może nie być pozytywnie nastawiony do opcji nocowania nad Renem, chociaż noce krótkie i ciepłe. Zgłosiłam się na ochotnika, i tak innych planów nie miałam.
W ten ubiegły weekend mieliśmy z młodym lecieć do Polski i dalej do Gdańska na koncert Quebonafide, tzn. on na koncert, ja do Gdańska :), ale Putin ty chuju i tak dalej, więc zostałam na posterunku. Tak sobie kombinowałam, że po 22h lotu, z dwójką małych dzieci, ostatnie, czego będą rodzice pragnęli, to zwiedzać okolicę i poznawać szwajcarski system segregacji odpadów. O, jakże srodze się myliłam. Godzina czterdzieści, rany boskie. I jeszcze z nimi do migrosa idź, pokaż im, gdzie leżą worki na bioeko, sześciolatek podbiegał do mnie z kinderkami, płatkami śniadaniowymi i zabawkami, po kolei pytając, czy może to kupić, a ojciec ze stoickim spokojem po kolei odpowiadał za mnie, że najpierw musi iść do bankomatu po gotówkę, młodszego to chyba w ogóle nie bardzo kochali, bo pozwalali mu spacerować po dość ruchliwej ulicy, i dopiero jak coś zatrąbiło, to się budzili, że oj, bombelku, chodź jednak do nas, przyleciałeś, to już chodź. To nie na moje nerwy, ta dzisiejsza młodzież.
Zagęszczają nam się w pracy zlecenia i sporo ich ma kumulację na początek lipca, czyli akurat wtedy przyjeżdża kolejny ekspat i trzeba go odebrać z lotniska, pokazać temp (tymczasowy apartament), przelotki do gniazdek, sklep spożywczy, śmietnik i sznurek do związywania makulatury, zarejestrować w urzędach, a potem znaleźć mieszkanie docelowe. A szefowa, jak już wyżej wspomniałam, urlopy rozdaje na prawo i lewo (sama lecąc pod koniec czerwca na cztery tygodnie). Zatrudniła dodatkową kontraktorkę, która miała być na takie awaryjne sytuacje – i otóż kontraktorka pierwsze co, to wpisała w kalendarz całe wakacje i wszelkie szkolne ferie jako urlop, no bardzo fajnie, my też mamy dzieci, ale jednak po coś do tej pracy chciała iść chyba? Coś mi się wydaje, że znowu dostanę order z ziemniaka za dodatkową pomoc przy rozładowaniu lipcowego korka. Ale nie narzekam, w uznaniu zasług, czytaj: zrobienia za szefową certyfikacji, dokumentacji do przetargu, wdrożenia nowego oprogramowania, napisania kolejnego przewodnika i dziesiątek innych drobiazgów, dostałam oto dodatkową pensję. Taki majowy bonus, bardzo mi miło. Urok małej, prywatnej firmy. Szefowa może tymczasem biegać z jednego służbowego lunchu na drugi, podtrzymywać relacje biznesowe oraz lecieć na czwarte w tym roku wakacje.
Pomimo mojej pracy, coś z tej majówki chcieliśmy wycisnąć, więc pojechaliśmy na Rigi Kulm. Bardzo przyjemna wycieczka, pociąg, statek, kolejka, zębatka, taras widokowy, mgła na 20 metrów, obiad, zębatka, kolejka, statek, pociąg. Mając niedosyt widoczków, wyciągnęłam towarzystwo jeszcze na spacer po Lucernie, co było doskonałym pomysłem, bo dzień był piękny, starówka w złotej godzinie, zdjęcia cudne, lody pyszne, wspomnienia na zawsze.
Wtedy była jeszcze u nas żydowska koza, po jej wylocie, Ida z tatusiem pojechali już we dwoje na szlak Heidi, pogoda wreszcie dopisała, zaliczyli spacer, obiad i przyjemny dzień razem.
Wczoraj mieliśmy kinderbal u zaprzyjaźnionej polskiej rodziny, a jutro jedziemy do Trübsee. Jest to stacja pośrednia między Engelbergiem a Titlis, bardzo przyjazna zwłaszcza dla dzieci, jest jezioro, które podczas godzinnego spaceru obchodzi się, robiąc przystanki na place zabaw, zagadki lub ciekawostki dla najmłodszych. Wybiera się z nami tata Alana, co do jego samego, to nie wiemy – dostali informacje na temat czasu trwania wycieczki, stopnia trudności, przewyższeń, środków transportu – negocjacje trwają. Czy Alanek pojedzie, okaże się jutro. Ostatnio Jurek chciał go zabrać (TA był chwilowo w PL, matka się do podróży nie nadaje, tramwaje już oswoiła, ale wszystko powyżej przyprawia ją o spazmy i zawroty głowy), zatem ostatnio Alanek miał propozycję pojechać z Idą na ścieżkę Heidi, ale nie chciał, nawet pomimo zapewnień, że nie ma kolejki linowej, tylko zwykły pociąg. Albowiem dowiedział się od mamy, że kolejki linowej należy się bać, wjechał na górę, zjechał, no ale po powrocie do domu matka mu nagadała i na następną wycieczkę już profilaktycznie nie pojechał. (oraz dostał kartę miejską, żeby dojeżdżać do szkoły dwa przystanki, bo mu kiedyś buty przemokły, a teraz jak jest gorąco, to mu gorąco, i jak ma do szkoły na rano i potem na popołudnie, to robi nawet 3,5 kilometra na piechotę, no to niech sobie dojeżdża, biedactwo).
Em jak matury. Wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce. Pierwsze zdziwienie: pisze się ją po południu, bo rano są normalnie lekcje pozostałych klas. Młody ma więc swoje egzaminy 13-16 mniej więcej. Jedynie ustne będzie miał o ósmej rano, może dlatego, że łatwiej to zorganizować, nie wiem. Po drugie, nie tu żadnego galowego stroju, może niekoniecznie dresy, ale też bez koszul i krawatów, długie lniane spodnie czy koszulka polo są jak najbardziej ok. Bez dziur w spodniach, ale mają się skupić na egzaminie i mieć komfort. Popieram.
(z youtube sączy się Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości w wykonaniu Darii Z. oraz Dawida P. z koncertu Męskie Granie. Ależ ciary.).
Co to ja chciałam, a. Młody większość już napisał, została mu rachunkowość i finanse w najbliższy wtorek, a potem za tydzień ustny niemiecki i francuski. Angielskiego nie zdaje, bo zrobił FCE. Co ciekawe, porównywalny DELF z francuskiego go nie zwalnia, może dlatego, że to jeden z języków urzędowych. A może dlatego, że oni zdają jakiś inny DELF niż ja zdawałam, nasz był dużo trudniejszy, gramatyka siała postrach, a analiza tekstu to był prawdziwy kiler. No, ale może tutaj dostosowali do poziomu wiedzy szwajcarskiej młodzieży albo gorącym (acz niekoniecznie pozytywnym) uczuciom, którymi darzą się wzajemnie kantony niemiecko- i francuskojęzyczne.
Po egzaminach, w ostatnim tygodniu czerwca, ma jeszcze do dokończenia projekt, który miał skończyć przed maturami i mieć wolne, no ale jakoś tak nie wyszło, prawda. Ciekawe, dlaczego. Wyniki matur poznają wraz ze świadectwami, wychowawca będzie dzwonił tylko do tych, którzy oblali, z informacją, że oblali, do reszty wyśle zbiorczego mejla, że gratuluję, zdaliście, ci, którzy nie zdali, już zostali poinformowani.
Jeszcze jedna różnica w maturach polega na ocenianiu: oceny maturalne to jest 50%, 25% lub 75% oceny na świadectwie – brana pod uwagę jest też ocena z ostatniego roku nauki. Na pewno zdejmuje to trochę presji, bo jak ktoś miał dobre i bardzo dobre, to nawet jeśli się mocno zestresuje i zawali, to i tak zaliczy. Albo może napisać i na tróję (która tutaj jest najwyższą negatywną oceną: 1 to bardzo głąb, 2 to średni głąb, 3 to brak szczęścia, 4 to pierwsza zaliczająca ocena, 5 to w porzo, 6 to praca na 100%. Ida miała ze dwa testy, gdzie zrobiła jeden błąd i już tej najwyższej – w jej przypadku najbardziej uśmiechniętej buźki – nie dostała). Oraz niektóre przedmioty są oceniane łącznie, tzn. jeśli z matematyki napisał na 6, to może napisać słabiej z rachunkowości itp. Aż tak dokładnie w te zasady nie wnikałam, zainteresowanych odsyłam do wujka google’a albo do mojego syna, faktem jest, że wyliczył sobie, że ze wszystkich egzaminów może napisać na tróję, i maturę zda. W uszach brzęczy mi informacja zwrotna po jednym z ostatnich przedmaturalnych testów z matematyki, jak na to, ile się uczyłem, to bardzo dobrze mi poszło.
Na ustny z niemieckiego miał wybrać sobie trzy dowolne książki (oni tu lektur nie znają, dramat był, gdy miał przeczytać Fausta i to w staroniemieckim), wybrał więc dwie, które omawiał w Sekundarschule (czyli naszym gimnazjum) plus trzecią, narodowego szwajcarskiego pisarza, Dürenmatta. Nazwisko znam tylko dlatego, że obok nas jest ulica tego pana. Zatem dwie do przypomnienia i trzeciej raptem 600 stron, na luziku. Co na ustnym francuskim, tego nie wie nikt, tekst i dyskusja o nim.
Nie wiadomo, kiedy zrobił się czerwiec, w maju trochę przygrzało, na szczęście na krótko, teraz przeważa przyjemne dwadzieścia parę, trochę wiatru, trochę deszczu. Nakupowałam kwiatków na balkon na mój Darka-Stolarza-kwietnik, nawet ze dwa razy zaległam na leżaku, żeby odpocząć i nacieszyć oczy.
Za półtora miesiąca lecimy do Polski. Nie mogę się doczekać (a co, też dostałam 3 tygodnie urlopu, to korzystam!).
Ida płacze, że ona bardzo lubi szkołę, lubi się uczyć – ale w szkole. W domu zaś lubi odpoczywać i się bawić. Biedne dziecko, przeciążone pracą domową raz w tygodniu na jutro i raz na za tydzień. Oraz nie lubi wstawać rano do szkoły o siódmej rano, bo jest niewyspana. Na szczęście nie przeszkadza jej to w weekendy wstawać kwadrans po siódmej, świeżej jak pierwiosnek.
(Wataha, uwielbiam Męskie Granie).
Małżonek szczęśliwie zmienił pracę. W poprzedniej ostatnie dwa lata, nie dość, że pandemicznie w domu, to jeszcze z szefem idiotą, okraszone były licznymi kurwami dobiegającymi znad jego laptopa. Teraz, po miesięcznym urlopie (bo tu nie można być tu na urlopie, a tam już w pracy, urlop jest od urlopowania), poszedł wreszcie w nowe środowisko, trochę znajome, jak to w branży. Ma zaplanowaną ścieżkę szkoleniową, jakieś certyfikaty ma robić, rozwijać się – i ma to rozpisane. Oprócz tego ma pracować nad projektami, czyli raz – dwa razy w tygodniu jeździć do klientów i im tam wdrażać i upgradować. I bardzo dobrze, i nareszcie.
Paznokcie wyschły, Co mi Panie Dasz dobrzmiało do końca, północ za chwilę, to ja się pożegnam. Jutro Trübsee, a we wtorek znowu do fabryki. Dobrego tygodnia Państwu.