To ja dzisiaj, ale dopiero wieczorem. Wróciłam z jogi wyluzowana jak kurczak w rosole i spokojna, nawet mąż oświadczył, że jestem miła! Chyba muszę mu przypomnieć, jaka ja jestem niemiła, bo ewidentnie zapomniał.
No, zatem dopiero wieczorem, bo w ciągu dnia delikatnie szefowa podniosła mi ciśnienie. Wiecie, to już dwa lata i miesiąc miodowy dawno minął, teraz się okazuje, że ten pan młody to nie taki przystojny ani za bogaty, oczy się przeciera ze zdumienia, żealejakto.
Niemniej trudno się mówi, obliczyłam sobie jeszcze ze dwa lata tutaj, żeby się nie zasiedzieć, porozwijać się w międzyczasie i iść zarabiać normalne pieniądze.
Zmywarka znowu się psuje, oszaleć można. Pompa znowu siada. Dawno ich nie było, ci macherzy od AGD powinni na naszym osiedlu zamieszkać, ciągle ich widuję, do naszej zmywarki byli raz, do piekarnika trzy, a minęło sześć lat raptem jak tu mieszkamy po generalnym remoncie. No nic, umówię panów i niech zajrzą.
Weekend był relaksujący, nawet biorąc pod uwagę Alanków na Herbstmesse. Znowu jakieś histerie odstawiał, płacze, ryki i szantaże, tatuś tylko skomentował, że chyba go rozpuścili. No, chyba.
Miałam przemiły dialog z mamą Alanka, naprawdę, doceńcie, że język mam cały pogryziony oraz że Alanek dawał czadu, to nie byliśmy cały czas zbyt blisko nich. Otóż dzieci przejechały się kolejką (z tatusiami, bo to pokręcone było bardzo) i chciały jeszcze raz. Alanek w ryk, że on chce jeszcze raz, ale on nie będzie czekał w kolejce, on chce już! Jak nie, to on nie jedzie, co za strata doprawdy. Ida by chciała, ale nie ma chętnego, żeby z nią wsiadł. My odpadamy, Alanek na hasło, że jego ojciec pojedzie z Idą, wpada w histerię. Mama Alanka chcąc załagodzić sytuację, pyta mojego młodego:
– Bądź dobrym bratem, pojedź z siostrą!
Ja na to bez zastanowienia:
– Bądź dobrą ciocią, pojedź z Idą!
– A, ja to nie!
– No właśnie, on też nie.
Spadówa.
Pod koniec tylko dodałam, że jeszcze tylko Piotrusiowi muszę kupić balonik i wracamy. Rzadko kiedy odpuszczam takie okazje i nigdy nie twierdziłam, że mam dobre serduszko 🙂
Herbstmesse się szczęśliwie skończyło, co pomoże odetchnąć naszym finansom przez chwilę. Za dwa tygodnie zaczyna się natomiast Weihnachtsmarkt, czyli jarmark świąteczny, gdzie nakierowani zostaniemy na kupowanie bombek na choinkę, drobnych prezentów oraz większych ilości grzanego wina z szusem, czyli wkładką, czyli amaretto. Mam nadzieję, że będzie mroźno 🙂
A propos mroźno, to szefowa, która jest po jedynie sześciu urlopach w tym roku, a przed siódmym, i zapewniam was, że nie jeździ pod namiot, zarządziła oszczędzanie prądu i ogrzewania, w związku z czym w biurze dzisiaj było 17 stopni. Mamy biuro w starym budynku, po weekendzie jest taki hyś, żeomatkobosko. W piątek po południu zamknęłam drzwi do kuchni i konferencyjnego,i jak weszłam dziś rano zrobić sobie herbatę, było dobre dwa stopnie mniej. A w domu bez żadnego ogrzewania mam 22,5-23 stopnie. Budynek po remoncie, ściany grube i solidnie obłożone styropianem, i mimo, że na dole mamy piwnice, jest ciepło. Dla mnie te 23 to już za dużo i oczywiście wietrzę, na co mój mąż warczy, że wietrzę, za to na noc przykrywam się kocem, bo mi zimno, ale wracając do naszych baranów, to coś mi się wydaje, że będziemy więcej na home office tej zimy, albo przepalimy kaloryferami szefowej ósmy urlop!
Kupiłam sobie autobiografię Matthew Perry’ego. Idę czytać.