Prawdziwe!
Ostatnio mam problemy z szyją, karkiem, barkiem. Cholera wie co, może mnie przewiało, może źle spałam, faktem jest, że chodzę połamana, obracam się jak Arnold Schwarzenegger i przy każdym gwałtowniejszym ruchu boli.
Spędzam więc sobie sobotę leniwie w łóżku, czytając książkę przywiezioną z Polski. Młoda już wraca od Alanka, stary pakuje się na jutrzejszą wyrypę w góry, młody u siebie. Pochmurno, wiatr wieje dość mocno, po każdym zapominalskim zamykając z trzaskiem drzwi do sypialni.
W pewnym momencie czuję – nie będąc pewna, co czuję – że łóżko się pode mną trzęsie! Jakby ktoś nim poruszał w tę i nazad. Oraz cichy stukot kosza z bielizną proszącą o litość i żelazko, o szafkę nocną.
Pierwsze skojarzenie: przeciąg. Ale aż taki?? Drugie: szczur pod łóżkiem. Ale łóżko samo w sobie ciężkie jak diabli, na nim jeszcze ja, żaden szczur go nie przestawi.
Chyba mi się to wszystko wydawało…
Po paru minutach wstałam, poszłam do młodego do pokoju o coś go zapytać, a on mi na to, czy czułam trzęsienie ziemi. Bo 4,5 stopnia, bo jemu się też łóżko zatrzęsło i z kumplami na grupie właśnie sobie opisują, jak mocno u kogo czuć.
Trzęsienie ziemi! Dopiero się zdenerwowałam.
Epicentrum było pod Miluzą, dwadzieścia kilometrów od nas. Odczuwalne było w całej Szwajcarii, pod Miluzą jeszcze zanotowano wstrząs wtórny, 2,8.
Trwam w niedowierzaniu i szoku, nie spodziewałabym się trzęsienia ziemi w Szwajcarii!
Chociaż, jedno tu już było, 750 lat temu, spowodowało pożary, które strawiły 2/3 miasta. A było to niewiele więcej, 6,6 w skali Richtera.
A bo w tym akceleratorze to nie wiadomo co robią i później trzęsie 😉
PolubieniePolubienie