Dobre uczynki

Się mszczą. Na przykład dobry uczynek pakowania Idowego Kung-Fu, którzy zmieniają lokalizację, cała sobota noszenia, mycia, pakowania, zemściła się szybciutko bólem gnatów. Na szczęście dziś niedziela, a na jeszcze większe szczęście, do biura jadę tylko raz, w środę rano, więc dojdę do siebie. Małżonek wiercił, rozkręcał, woził graty, ja i reszta ochotników ogarnialiśmy na miejscu.

Potem poszliśmy do Maca i pierwszy raz od niepamiętnych czasów, wyszłam z niego zadowolona i najedzona, bo – tak jak sobie obiecałam – przestałam kupować filet-o-fisha. Kiedyś był smaczniejszy, większy jakiś, a od jakiegoś czasu w ramach oszczędności dają nawet pół plasterka sera zamiast całego! I ryba, jako że rzadko jest na nią popyt, zazwyczaj jest wysuszona na wiór. Tymczasem do frytek zamówiłam sałatkę, no i było tak od razu!

Młody ma sezon pisania testów przedmaturalnych. Na to, ile się przygotowałem, to jestem bardzo zadowolony, prawda. Aktualnie przyciśnięty przez starych, kseruje świadectwa szkolne, żeby dosłać do urzędu imigracyjnego, żeby dostać pozwolenie na pobyt stały, żeby złożyć wniosek o paszport. To taki plan dwuletni. Plan krótkoterminowy obejmuje zlokalizowanie hasła do profilu zaufanego, wymeldowanie się z Polski, powiadomienie urzędu gminy o pobycie za granicą na czas określony oraz wysłanie obu informacji do WKU, z nadzieją, że się odczepią. Jakoś nerwowo się zrobiło w domu od tej wojny.

Dzieciom w szkole zaczęły się ferie wiosenne, z tej okazji szefowa stwierdziła, że żeby mi było wygodniej ogarnąć opiekę w domu, wystarczy, że przed świętami wpadnę do biura tylko w środę do południa, a po świętach – we wtorek i czwartek. Zwłaszcza, że szefowa na święta leci do Afryki na tydzień, więc nie będę w biurze jakoś przesadnie potrzebna, tyle, żeby pocztę wybrać ze skrzynki. Co prawda małżonek pracuje z domu niezmiennie, i jest w swoją pracę szalenie zaangażowany, jak każdy, kto z ulgą złożył wypowiedzenie, niemniej bardzo mi miło, spokojnie sobie ogarnę święta. Miałam w planach gdzieś pojechać, odpocząć te parę dni, ale jako że małżonek ma online dyżur w pracy, zostają nam oferty lokalne, czytaj: będzie drogo. Pewnie wybierzemy się na jakąś jednodniową wycieczkę i tyle. Jeśli Gabriela w Oberwil będzie miała otwarte i jeśli pogoda dopisze, przejdziemy się na lody, lasem osiem kilometrów. Póki co w tym tygodniu na luzie pomyślę, co w te święta zjemy. Żeby nie wszystko na raz (no jedzcie coś!), drożdżowe jest już na ten weekend. Oraz szarlotka. Za tydzień będzie mazurek i sernik. Sałatki jarzynowej niedużo, może jakąś inną znajdę jeszcze. Śledzie trzeba kupić. Majonezu mam litr, bo mama Alanka jak składała zamówienie w polskim sklepie, przeoczyła opakowania zbiorcze, więc się z nami podzieliła (z ośmiu musztard jedną już zjedliśmy!). W ogóle MA zamówiła Alankowi ubrania w smyku, bo on taki grubszy, a oni tu nie mają ubrań na grubszych, tylko na chudszych (w tym jednym, jedynym sklepie, do którego dotarli). Ucieszyła się, że trafiły się promocje, dorzuciła plecak, bo tu drogo, wydała 700 PLN, listonosz przyniósł i zażądał jeszcze 90 franków cła. Czyli połowę wartości zamówienia. A mówiłam, założyć skrytkę pocztową u Niemca za rogiem, to nie, no to trzeba zapłacić, co ja poradzę (oraz jak się dowiedziała, że kreatynowe prostowanie włosów kosztuje to pięć stów, to najpierw się ucieszyła, bo w PL w salonie to będą ze cztery stówy, a koleżanka to w ogóle jej robi za sto pięćdziesiąt, a potem zadzwoniła do mnie spytać, czy fryzjerka miała na myśli złotówki. tak, na pewno).

Każdy ma swoją drogę krzyżową, ja na ten przykład umówiłam się z mamą Alanka na środę do miasta. Żeby jej pokazać sklepy z ubrankami na Alanka. Sklepy z kosmetykami. Gdzie taniej, gdzie drożej. Piąty miesiąc tu są, ale jeszcze chyba na spacerze nad Renem nie byli. W zoo nie byli. Fontann nie widzieli. Matko.

Z rzeczy przyjemnych, to kupiłam sobie szkatułkę na biżuterię, z flying tigera, szklaną, wyłożoną welurem, i co najważniejsze, zamykaną. Doprowadza mnie do szewskiej pasji, gdy małżonek na komodę, na której leży moja biżuteria (na stojaku pt. drzewko), rzuca wszystko, łącznie z szalikiem, i pozostaje głuchy na moje protesty, że jak coś zaczepi się o ubranie, to mi zgubi i będzie musiał odkupić. No to sobie kupiłam szkatułkę i się jaram.

Małżonek robi pizzę na obiad, pranie się suszy (robocza sobota nam wypadła przez kung-fu), F1 bezlitośnie dzisiaj z Australii było o 7 rano, ja się chyba zdrzemnę…;-)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s