Nie wiem, czy to przedwiośnie, czy ciążący mi na grzbiecie piąty krzyżyk, ale ostatnie parę tygodni o godzinie dwudziestej odpływałam niczym niemowlak. Kąpałam się zaraz po młodej i wskakiwałam pod kołdrę, czasem ewentualnie udawało mi się przeczytać parę kartek książki, ale i to nie zawsze. Natomiast jak się obudziłam nad ranem, to dziękujemy za uwagę, godzina mijała, zanim ewentualnie znowu zasnęłam (a pięć minut później dzwonił budzik). Cudownie. Pani doktor popatrzyła na krew i stwierdziła, że nie ma się czego czepić, no, ewentualnie witamina B12 poniżej normy, ja bym zalecała ze trzy zastrzyki. I po co mi to było, bardziej bolesne są tylko te od wścieklizny.
Ale! Przy okazji dowiedziałam się, że tu do gastroskopii odgórnie usypiają, no bo ale jak to, to by przecież pacjent musiał połknąć tę rurę, to… to by było niehumanitarne takie! Jak jeszcze byłam na studiach, to już nie było wolno bez krótkiego znieczulenia robić! A było przyjechać do Polski na praktyki, to by się pani doktor niczemu nie dziwiła! Protip: trzeba zamknąć oczy, dłonie zacisnąć kolanami (bo leżymy na boku), oddychać przez nos i jak tylko się człowiek przestanie wyrywać, po 30 sekundach jest po wszystkim. Jak to mi powiedział przystojny gastrolog, ależ pani Katarzyno, zapewniam panią, że śmiertelność przy tym badaniu jest zerowa.
A propos krzyżyk, to mężowi stuknęło pół wieku na tym łez padole. Był szampan, był tort, były prezenty i pizza z dowozem, bo mąż coś smarkaty, to nie wychodziliśmy. Małżonek oprócz pakietu standardowego pt. cygara i whisky (oraz szklanki do whisky z wyszczerbieniem na cygara :D), dostał koszulkę Ajaxu Amsterdam z czternastką i Cruyffem na plecach. Smędził któregoś dnia, że nasz były sąsiad miał mu przywieźć i nie przywiózł, a on by tak chciał, no ale mu nie przywiózł, ile można tak smędzić, no naprawdę. Młody wybrał, dodałam te tam gwiazdki i napisy, i ma i cieszy michę.
W temacie małżonka jeszcze, to zmienia pracę od czerwca, i nareszcie i bardzo dobrze. Obecnie kończy karierę w znanym szwajcarskim banku, znanym ostatnio z kolejnych, coraz większych afer, bo nie ma tygodnia, żeby jakieś szambo u nich nie wybiło. No, a poza tym zespół ma beznadziejny, więc się zawinął.
Odkąd ja poszłam do pracy tutaj, małżonek zaczął coś przebąkiwać, że jemu się marzy praca w małej szwajcarskiej firmie i żeby go Szwajcar zatrudnił. Nie wiedziałam, że go to tak uwiera, mnie tam wsjo rybka, byleby normalnie było i byle płacili, ale otóż się okazało, że pozazdrościł mi tej małej szwajcarskiej firmy i szefowej Niemko-Libanki, ale po mężu z paszportem szwajcarskim. No, to teraz będzie miał szefa Szwajcara 😉
A jeszcze a propos męża urodzin, to z tych urodzin coś mu na mózg siadło, bo wczoraj powiedział: a bo wiesz, nic nie robię, to może chociaż żyrandole bym powiesił? Wiecie, to nie są słowa, które ot tak padają z ust mojego małżonka. Żadnego meczu w telewizji, na siłownię jeszcze za słaby, musiało mu się naprawdę nieźle nudzić, że aż te żyrandole powiesił. Żyrandole są z tego samego źródła, co biurko z poprzedniej notki, klient zostawił w sumie 14 lamp sufitowych i żyrandoli wszelakich, część zgarnęła szefowa, dwa wzięłam ja, z ikei chmurkę i ananasa. Bardzo miło, młoda się ucieszyła, a i naszemu się przydała podmianka.
Dwa tygodnie temu byliśmy w muzeum mercedesa w Sztutgarcie, raaany, jeśli jesteście fanami motoryzacji i przejeżdżacie przez Niemcy, to koniecznie. Tam jest wszystko.
Z przyjemnych 23 stopni i kwiatków na balkonie, właśnie robi nam się koło zera i w sobotę ma być śnieg. Dobrze, bo tej zimy jeszcze go nie było, a któreś święta w końcu niechby były białe. Jak zbiorę się w sobie i coś znajdę, to może na święta gdzieś się ruszymy, ale musi być z jedzeniem, bo sklepy będą zamknięte. Małżonek w maju będzie odbierał urlop (tu nie ma tak, że w starej firmie urlop, a w nowej już pracujesz, a ne ne ne, mogą cię podkablować do sądu pracy, żealejakto, miał wypoczywać, a pracuje). Zatem małżonek w maju będzie się urlopował, w nowej firmie pewnie nieprędko dostanie wolne, a może byśmy się na parę dni ruszyli z domu. Jak to się tutaj na Wielkanoc mówi, „na długi weekend”. Musi to niestety być w obrębie Szwajcarii (jeszcze narzeka, nie? :D), bo mąż ma dyżur w pracy, a poza granicami nie dostanie się do systemów, w razie gdyby coś fiknęło. Myślałam o włoskiej części, bo byłam tam tylko raz i to nie wysiadając z pociągu. Zobaczymy. (tak w ogóle to myślałam o Mediolanie, no ale skoro dyżur, to przynajmniej włoski kanton może. Czyli włoska jakość w szwajcarskich cenach, deal roku po prostu :D).
Młoda chodzi w szkole na basen i na dodatkowy, już wskakują do głębokiego i przepływają sami po parę metrów, z otwartymi oczami pod wodą, co dla mnie brzmi jak przejście po linie na dziesiątym piętrze. Oczu się pod wodą nie otwiera, bo się do oczu nalewa i to szczypie (okularków w szkole nie wolno).
Młoda zarządziła dzisiaj dziewczyński wieczór, po treningu kung-fu wskoczyła pod prysznic, potem ja, a potem zrobiłyśmy sobie kolację i jadłyśmy ją na kanapie, bo nie musimy tak się zawsze trzymać manier, mamo. Oraz oglądałyśmy Nianię Franię, akurat ósmy sezon, jak Małgosia została przyłapana przez rodzinę z chłopakiem w łóżku (Żora Korolyov – dalej nie wierzę, że on nie żyje), a potem robiła test ciążowy, czekam na pytania.
Młody przeleżał dwa dni w domu zasmarkany. Dzisiaj już na chodzie, jutro idzie do szkoły, bo ma ważny test z matmy. No no, klasa maturalna i się dziecko przejęło.
W środę jadą z klasą na wycieczkę do czerwonych beretów. Albo do tamilskich tygrysów. Było to tak…
Wspominał mi, że będzie wycieczka, ale jakoś w lutym, do kwietnia nie będę przecież pamiętać, wyleciało mi z głowy. W ubiegłym tygodniu młody zadzwonił, odrzuciłam, bo akurat pokazywałam jednej klientce z Japonii mieszkanie tymczasowe na whatsappie. Spytał, czy mam zdjęcie jego paszportu może. Nie mam, dzwoń do taty. Po paru minutach małżonek dzwoni, ja dalej z Japonką, odrzucam. Pyta mnie na whatsappie, czy kojarzę jakieś niebieskie berety. Przeskok tematyczny miałam duży, nie, nie kojarzę, oddzwonię później.
Zanim oddzwoniłam, młody wrócił z pretensjami, że ojcu się cytuję, odkleja, bo sobie wymyślił, że młody chce się do wojska zaciągnąć na ochotnika.
A młody po prostu ma szkolną wycieczkę do siedziby ONZ w Genewie i do wejścia trzeba się zarejestrować i wysłać skan paszportu. Niebieskie hełmy, niebieskie berety, czerwone berety, tamilskie tygrysy, wojna w Ukrainie, ojciec sobie wszystko po swojemu połączył, wymieszał i mu wyszło. Swoją drogą, gdyby młody powiedział tato mamy wycieczkę do Genewy i potrzebuję skan paszportu żeby wejść do ONZ, nie byłoby całej afery.
Zabroniłam młodemu używać do tatusia skrótów myślowych.
Miałam w pracy we wtorek szkolenie. Znaczy, prowadziłam w pracy we wtorek szkolenie. Sześć uczennic, średnia wieku 55. Rany boskie, wolałabym worka pcheł pilnować.
W piątek przed szkoleniem przypominam: przywieźcie swoje laptopy, na których normalnie pracujecie, bo trzeba wtyczkę zainstalować, no i lepiej od razu na swoim robić, żeby potem nie było, że ojej a ja tu mam inaczej i mi nie działa.
Przypomniałam, żeby wszystkie sprawdziły, czy mają hasła dostępu, żebyśmy nie traciły czasu. Program miał być wdrażany parę lat temu, potem umarł, potem go reaktywowałam, jesienią miały hasła, ale jak były zapisane w komputerze a komputer na ten przykład nowy, to wiadomo. Amba.
Przyjechały, radosne, rozchachane, szefowa: oj, zapomniałam laptopa! Został w domu! Oj oj bo nie zdążę! Pfffff. Na szczęście, zabrała go ze sobą, tyle, że zostawiła w samochodzie.
Dwie kolejne: a bo ja nie mam hasła i forgot password? to u mnie nie działa. Nie no jasne, tak jak z moją mamą, przez 8 lat miałyśmy identyczne laptopy, a ona twierdziła, że ESC w lewym górnym rogu to ona nie ma. Yhm. Kolejny kwadrans.
Potem już prościzna, wyciągnąć belkę paska zakładek do wierzchu, żeby tam zapisać wtyczkę. Dwie kolejne kundzie mają Appla i niestety podany w instrukcji control + command + B nie działał, ja safari nie znam, opisy przeglądarki po niemiecku, ratunku.
Po czterdziestu minutach rozpoczęłam szkolenie.
Powiem wam, bozia strzegła, że po studiach nie zaczęłam przypadkiem nikogo uczyć. No przecież bym zatłukła!!
Wróciłam do domu tak wypompowana (reszta dnia w biurze jak mróweczka), że siusiu paciorek i spać. Mąż się zdziwił, że meczu nie oglądam, jakiego meczu, człowieku, odpowiedziałam mu śpiąc na stojąco.
Teraz w sumie też już zaczynam odpływać, tyle że na siedząco. To idę, na leżąco. Dobranoc.